Druga część cyklu "Korony gwiazd" nie
przybliżyła mnie zanadto do wyjaśnienia
zagadek z poprzedniej części. Autorka
nie zdradza czytelnikowi zbyt wiele.
Zapewne zaplanowała długi cykl. W tej
części rozwiązany został wyłącznie problem
najazdu Eików. W zamian już zasygnalizowano
kolejne niebezpieczeństwa zagrażające
królestwu rządzonemu przez króla Henryka.
Henryk, który w poprzedniej części pokonał
buntowników, teraz gromadził siły przeciw
wspomnianym wyżej Eikom, którym nie
mógł wcześniej stawić czoła ze względu
na bunt. Chce odzyskać zdobyty przez
nich Gent i wyprzeć ich z terenów objętych
jego władzą. Pała do nich szczególną
nienawiścią, gdyż z ich rąk zginąć miał
jego syn. Tak przynajmniej mu się wydaje.
W rzeczywistości jego syn, Sanglant,
obarczony jest nadludzkimi zdolnościami
regeneracyjnymi, co zawdzięcza temu,
że pochodzi z nieprawego łoża, ze związku
króla z tajemnicza kobietą, która zniknęła
zaraz po narodzinach syna. Dlatego Sanglant
nie zginął, lecz cierpi teraz w okrutnej
niewoli nieludzkich Eików.
Nie wie o
tym nawet zakochana w nim Liath, z której
pochodzeniem wiąże się kolejna tajemnica.
Liath obdarzona jest niezwykłą wiedzą
i umiejętnościami. Gdyby zostały ujawnione,
mogłaby zostać oskarżona o czary. Ma
ona zresztą prześladowcę w osobie duchownego,
który również korzysta z zakazanych
mocy.
Wreszcie ostatni z ważniejszych
wątków dotyczy splątanych w dziwny sposób
losów Alaina, bękarta hrabiego Lavastine'a,
oraz syna wodza Eików.
Autorka stworzyła
swoją historię umieszczając ją w realiach
wczesnośredniowiecznych Niemiec. Naturalnie
jest to coś na kształt historii alternatywnej.
Świat, w którym jest obecny Kościół,
ale nieco odmienny od chrześcijaństwa.
Nieco, gdyż autorka pełnymi garściami
czerpie z tradycji Kościoła katolickiego.
Trochę ten Kościół uwspółcześniła, uwydatniając
w nim rolę kobiet. Nie będę jednak analizował
różnic i podobieństw. Efekt końcowy
jest interesujący. Tym bardziej, że
odwołując się do historii średniowiecza
autorka powołała do życia także herezje
w łonie Kościoła. Zapewne nie bez przyczyny,
ale powód poznamy prawdopodobnie w jednej
z kolejnych części.
Wracając do analogii,
to niezłą zabawą jest odnajdywanie pod
wymyślonymi przez autorkę nazwami ich
prawdziwych odpowiedników. Chodzi tu
nie tylko o nazwy geograficzne, ale
chociażby przywoływanych czasami pisarzy,
bohaterów starożytnych i wiele innych.
Przykładowo język aretuzański, to po
prostu greka, dariyański to łacina itd.
Autorka zresztą nie kryje swych różnorodnych
inspiracji i przywołuje całą bibliografię
na końcu książki. W każdym razie całość
tworzy całkiem spójny obraz świata alternatywnego.
Dodam jeszcze, że powieść napisana jest
barwnie i łatwo się czyta. |