Kryzys zapoczątkowany upadkiem banku Lehman Brothers rozlewa się na różne branże. Jego ofiarą pada też Samantha Kofer. Korporacja prawnicza, dla której pracuje, tnie koszty. Młoda prawniczka formalnie nie zostaje zwolniona, a jedynie wysłana na urlop bezpłatny. W jego trakcie ma znaleźć sobie pracę jako wolontariusz. Tym sposobem ląduje w małej kancelarii prawniczej w miasteczku Brady, gdzieś w Appalachach. Kancelaria oferuje bezpłatną pomoc prawną wszystkim potrzebującym. Głównymi pracodawcami w okolicy są korporacje węglowe. Samatha będzie mogła przekonać się, jak ich żądza zysku rujnuje ludziom życie i zdrowie.
Mocno się wynudziłem podczas lektury. Kilkakrotnie ją zresztą przerywałem, aby sięgnąć po inne, ciekawsze książki. Jakoś jednak dobrnąłem do końca. Długo się łudziłem, że wreszcie pojawi się jakiś punkt zwrotny i fabuła nabierze rumieńców, ale myliłem się. To raczej powieść obyczajowa o losach wielkomiejskiej dziewczyny zesłanej na prowincję. Motyw ograny do bólu (chyba najczęściej w wariancie: lekarz na prowincji). W konwencji komediowej nawet potrafi być interesujący. Kiedy jednak górę bierze wątek misjonarsko-moralizatorski, mam trudności z kontrolowaniem mdłości. Rozumiem, że autor przedstawia ważne problemy społeczne i bardzo chce, by z powieści płynęło przesłanie do młodych, ale rezultat jest ciężkostrawny. Rozterki młodej prawiczki zesłanej na prowincję to za mało, by ożywić fabułę. W historię losów Samanthy wplecione są różne wątki sporów prawnych, ale brak tu jakiegoś głównego wątku, który zdynamizowałby narrację, dodał odrobiny napięcia. Być może przyćmiłby on wówczas mocne przesłanie społeczne, a tego autor chciał uniknąć. W każdym razie, lektura wymagała sporego samozaparcia. Nie jest to kompletnie zła książka, ale osobiście nie polecam.