Dużo czasu zajęło mi przeczytanie trzeciego tomu opowiadań Martina. Po prostu jakoś nie miałem do nich serca. Czytając pierwsze opowiadania, które dotyczyły serii Wild Cards, czułem się wyobcowany. Nie znałem kontekstu i nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Niby pewnych rzeczy się domyśliłem, ale generalnie jest to jakiś fragment większej całości, co jest dużym utrudnieniem przy lekturze. Całość może być nawet interesująca, ale lektura fragmentów, w moim przekonaniu, mija się z celem. Może i każde z tych trzech opowiadań stanowi zamkniętą całość, jednak są tam aluzje i odwołania zupełnie dla mnie nieczytelne.
Dalsze opowiadania to zupełnie inna historia. Były naprawdę niezłe. Każde na swój własny sposób. "W oblężonej twierdzy" to przeróbka opowiadania z pierwszego tomu. Tamta wersja była opowiadaniem historycznym, a ta już należy do s-f. Choć kolejny raz jest to doskonały przykład tego, jak teraźniejszość odciska swoje piętno na fantastyce. Swoją drogą, kiedy recenzując poprzednie tomy wymądrzałem się, że tak naprawdę opowiadania te mogłyby po drobnych korektach zostać zaliczone do dowolnego innego gatunku literatury, nie byłem świadom, że to samo napisze Martin w trzecim tomie. Zresztą jego wywód na ten temat jest znacznie barwniejszy i ciekawszy, niż kilka moich suchych uwag. Autor ilustruje go ponadto dość licznymi przykładami. Martin dokonuje też wiwisekcji swojej wcześniej twórczości i bez owijania w bawełnę przyznaje, że jest ona obrazem jego ówczesnych życiowych doświadczeń. Stąd tak wiele tam nieszczęśliwej miłości.
Wróćmy jednak do samych opowiadań. "Obrót skórą" to historia detektywistyczna z dodatkiem kilku oryginalnych pomysłów wziętych wprawdzie z horroru, ale w ciekawy sposób przetworzonych przez Martina. "Słabe warianty" to kolejna - po "W oblężonej twierdzy" - wariacja na temat podróży w czasie, doprawiona dużą dawką fascynacji szachami. Jak dla mnie zbyt dużą. Nie ukrywam, że dawno temu znudziłem się grą w szachy. Może dlatego, że nigdy nie byłem w tym zbyt dobry. Wolę brydża, bo w moim przekonaniu wymaga większej kreatywności. W brydżu, tak jak i w życiu, nie ma się równych szans. Karty są lepsze lub gorsze, a grać trzeba.
"Wędrownego rycerza" czytałem wiele lat temu pod nieco innym tytułem (ach, ci tłumacze) w zbiorze "Legendy". Świetne opowiadanie, które docenią nie tylko miłośnicy cyklu "Pieśn Lodu i Ognia".
Ostatnie opowiadanie, "Portrety jego dzieci", było niezwykłe. Na tyle, że wciąż nie mogę się połapać, co właściwie spotkało bohatera. Analizuję, analizuję ponownie... i nic. To trochę tak, jak z figurami niemożliwymi. Tu królują paradoks i absurd. Duże brawa dla autora. |