Ludowa Republika Haven podbiła już wiele planet, ale wciąż nie zaspokoiła swoich apetytów. Jej model rozwoju zakłada nieustającą ekspansję. To sposób na finansowanie rosnących potrzeb. Każdy podbój to nowe wpływy do budżetu. Równocześnie jednak i nowe wyzwania finansowe. Strategia ta na dłuższą metę skazana jest na porażkę, ale na razie rodzi zagrożenia dla sąsiadów. Szczególnie tych, którzy posiadają atrakcyjne źródła dochodów. A tak jest w przypadku Gwiezdnego Królestwa Manticore.
Manticore Junction pozwala znacznie skrócić podróż kosmiczną. Jego posiadanie ma znaczenie strategiczne, a niejako przy okazji generuje spore przychody. Gwiezdne Królestwo Manticore kontroluje pobliski system planetarny, ale jego status pozostaje niejasny ze względu na spory polityków. Placówka wydzielona Basilisk ma za zadanie nadzorować tranzyt i równocześnie czuwać nad bezpieczeństwem układu planetarnego w imieniu Manticore. Tyle tylko, że ze względu na polityczne niejasności flota Manticore nie traktuje tego zbyt poważnie. Jest to miejsce zsyłki dla nieudolnych oficerów.
Rozgrywki na najwyższych szczeblach dowództwa sprawiają, że do placówki Basilisk trafia Honor Harrington, dowodząca lekkim krążownikiem HMS "Fearless". Bynajmniej nie za niekompetencję. Szybko reorganizuje funkcjonowanie placówki i zaczyna wypełniać zadania, które teoretycznie ciążyły wcześniej na flocie, ale których nikt nie realizował. Dotychczas bezkarnie można było zajmować się tu przemytem, ale działania Harrington oznaczają katastrofę dla przemytników. A przy okazji mocno ograniczają pole manewru agentów Ludowej Republiki Haven, którzy wdrażają w życie misterny plan, którego celem jest przejęcie kontroli nad Manticore Junction. Czy Harrington uda się odkryć ich zamiary i ich powstrzymać?
Początkowo narracja toczyła się ospale i nijak nie mogłem się wciągnąć w fabułę. Byłem nawet tak zniechęcony, że zastanawiałem się, czy nie sięgnąć lepiej po coś ciekawszego. To byłby błąd. Autor rozwinął intrygę, akcja nabrała tempa i pojawiły się ciekawe zwroty akcji. A końcówkę czytałem już z wypiekami na twarzy. Oczywiście, jest to książka dla miłośników space opera, do których się zaliczam. Przyznaję, że ostatnie moje doświadczenia z tym gatunkiem były bardzo fatalne, ale teraz mogę po prostu sięgać po kolejne tomy przygód Honor Harrington. Jasne, żaden cykl nie jest w stanie utrzymać wysokich lotów przez ileś tomów, ale na razie jestem dobrej myśli. W końcu dopiero zaczynam.
PS. Rozbawiło mnie niniejsze zdanie ze wstępu tłumacza: "Świadomie też zrezygnowałem z wszechobecnej w polskim wojsku formy "wy", gdyż jest to typowy rusycyzm, nie mający prawa wystąpić w angielskiej czy amerykańskiej armii". Dowcip polega na tym, że w języku angielskim wszyscy zwracają się do siebie per "wy", bo "you" to druga osoba liczby mnogiej, która już w XVII wieku wyparła drugą osobę liczby pojedynczej. Zwracanie się per "ty" do innej osoby uznane zostało za niegrzeczne. Każde tłumaczenie to interpretacja, dlatego dopasowując angielski na nasze potrzeby tłumaczymy "you" jako "ty", ale warto pamiętać o takich niuansach, zanim wypowie się sąd, którym można się ośmieszyć. |